Ostatnio, podczas małej firmowej imprezki urządzonej pod hasłem „pieczenia pierników” wywiązała się dyskusja. Uczestnicy, pełni dobrego humoru podrasowanego kropelką „czystego” alkoholu snuli dywagacje na temat znaczenia słowa „bynajmniej”. Oj ile się nasłuchałem interpretacji i domysłów. Nigdy bym nie przypuszczał wielości kontekstów i znaczeń w jakich ludzie są skłonni używać tegoż w sumie prostego i popularnego słowa.
W końcu wsparci wiedzą naszego firmowego copywritera oraz treścią wpisu na blogu [bynajmniej.pl pt. Bynajmniej to nie przynajmniej](http://bynajmniej.pl/bynajmniej-to-nie-przynajmniej), przynajmniej co niektórzy doznali objawienia. A kiedy już wszyscy zakonotowali prawdziwe znaczenie tego zgoła pospolitego słowa, okazało się, że w połączeniu z partykułą „nie” – powstałe w ten sposób wyrażenie „bynajmniej nie” – bynajmniej nie stało się oczywiste w użyciu.
Język polski naprawdę jest pełen niespodzianek i ciekawostek w rodzaju właśnie podwójnych zaprzeczeń. Przy tej okazji przypomniał mi się dowcip, który pozwoliłem sobie odszukać i przytoczyć.
*Profesor filologii polskiej na wykładzie:
– Jak państwo wiecie, w językach słowiańskich jest nie tylko pojedyncze zaprzeczenie. Jest też podwójne zaprzeczenie. A nawet podwójne zaprzeczenie jako potwierdzenie. Nie ma natomiast podwójnego potwierdzenia jako zaprzeczenia.
Na to głos z ostatniej ławki:
– Dobra, dobra…*